W przytulnym gabinecie w Warszawie, w harmonii z samym sobą, wśród obrazów malowanych podświadomością, wsłuchując się w ciszę lub śpiew ptaków, szum drzew, plusk strumienia i kojące słowa pacjenci wracają do zdrowia, wychodzą z ciemności do światła.
Zerwać z nałogiem
Szedł Wojciech Górecki z profesor Marią Szulc przez park na Żoliborzu. Zaczepił ich starszy pan, intensywnie
przyglądający się jego towarzyszce.
- Czy my się nie znamy? - zapytał. - Jestem pewien, że widziałem gdzieś pani twarz.
- Niemożliwe - odparła Maria Szulc, mistrzyni hipnozy i biostymulacji - zawsze ją noszę przy sobie.
Anegdota niczym z surrealistycznego filmu, gdzie podświadomość walczy o lepsze z rzeczywistością. W końcu nic dziwnego,
skoro profesor całe życie poświęciła tajemnicy ludzkiej psychiki. Po wielu latach poszukiwań od hipnozy werbalnej doszła dobiostymulacji.
Znana w świecie psychologii metoda polega na tym, że pacjent nie jest poddany całkowitej hipnozie, świadomość cały czas jest "włączona" i może kontrolować,
czy treści
uprzednio uzgodnione są właściwie realizowane. Jest to półsen, stan zawieszenia świadomości w "nieważkości."
W takim stanie człowiek odpowiednio prowadzony może osiągnąć bardzo wiele, sprostać zadaniom, których nie byłby w
stanie podjąć i zrealizować świadomie. Dowodzi to, jak wielkie możliwości drzemią w człowieku, jeśli tylko potrafi je uruchomić.
Prof. dr Stefan Manczarski, radioelektronik, biofizyk, profesor Politechniki Warszawskiej, człowiek otwarty na wiele
niewyjaśnionych i niezbadanych przez naukę zjawisk, we wstępie do książki Marii Szulc opisuje pewne zdarzenie, w którym osobiście uczestniczył.
Dnia 4 grudnia 1968 roku byłem świadkiem operacji wykonywanej przez doktora chirurga w Ośrodku
Chirurgii Estetycznej w Warszawie, w czasie której Autorka (prof. Maria Szulc - przyp. J.F.) wykonała analgezję hipnotyczną, usuwając nie tylko ból, lecz
również - za pomocą słów: Proszę przestać krwawić - powstrzymała krwotok powstały w czasie operacji.
A gdyby tak powiedzieć: proszę przestać pić, palić, proszę się przestać obżerać, proszę schudnąć...
Podświadomość to dość kłopotliwe nasze wewnętrzne "ja". Stwarza wrażenie młodszego, upartego brata, który chce dobrze,
ale nie cierpi, gdy mu się rozkazuje lub próbuje nim rządzić. Musi być całkowicie przekonany o dobrych intencjach świadomości, żeby z nią współpracować. W
rzeczywistości ten "brat" jest od "nas" (czyli naszej świadomości) dużo starszy, dlatego łatwo porozumiewać się z nim za pomocą snów, archetypów
(pierwotnych sygnałów, wzorców zachowania o dużym ładunku emocjonalnym, często zawartych w skrótowym przekazie, jakim są symbole), emocji, systemów
wróżebnych.
Większość nękających nas życiowych kłopotów to problemy emocjonalne. Nie da się ich wyjaśnić, wytłumaczyć logicznie.
Zatem trzeba przystąpić do rozmowy z podświadomością za te emocje odpowiedzialną, przekonać ją, że trzeba wykonać pracę, która będzie korzystna dla naszego
"całego ja". Stosuje się wówczas technikę biostymulacji.
- Przekazywane podświadomości "do uwierzenia" informacje muszą być zwięzłe, jednoznaczne, konkretne
- mówi Wojciech Górecki. - Podawane ciepłym, spokojnym, zrównoważonym głosem. Nasza podświadomość, nastawiona na odbiór emocji, nie przyjmie "do siebie"
długiego, choćby nie wiem jak mądrego wywodu, że np. palenie i alkohol szkodzą lub że otyłość przeszkadza nam w życiu. Czasami trzeba sięgnąć do symbolu,
do ruchu, do sygnału, który ją obudzi, znajdzie wspólny język i pozwoli choć trochę sterować, w dobrym rozumieniu tego słowa...
Symbolami mogą być słowa, odgłosy, na które będzie podatna, wreszcie dłoń ułożona w specyficzny sposób. Jedna
podświadomość jest bardziej wrażliwa na głos, inna na dźwięki przyrody, jeszcze inną poruszą bodźce wzrokowe. Do każdej trzeba dotrzeć, znaleźć tę jedyną
ścieżkę, która do niej prowadzi. Umieć rozpoznać, jaka jest, czego się boi, poznać jej pragnienia. Tyle podświadomości, ile ludzi. To sprawa niełatwa,
dlatego Górecki postanowił skończyć psychologię, żeby to wszystko lepiej zrozumieć, łatwiej i szybciej trafić w newralgiczny punkt, prowadzący do wyleczenia
z choroby i kłopotów, nierzadko zaś nie dopuścić do tragedii.
Górecki, namiętny palacz, trafił do profesor Szulc jako pacjent. Po dwóch seansach przestał palić. Nie mógł zrozumieć,
jak po dwóch półgodzinnych spotkaniach udało mu się zerwać z nałogiem.
Zaczął dociekać, co takiego się wydarzyło. Profesor cierpliwie udzielała odpowiedzi, dostrzegła w nim bowiem
umiejętność nawiązywania kontaktu, chęć niesienia pomocy i... ze zdumieniem - zdolności bioenergoterapeutyczne. Dwanaście lat trwała nauka w systemie:
mistrz - uczeń. Pod okiem mistrzyni Górecki sam zaczął przyjmować pacjentów. Po jej śmierci przejął gabinet, nazwał go Przychodnią im. prof. Marii Szulc i
rozpoczął samodzielną działalność.
- Gubimy się jako ludzkość, jako jednostki, nie potrafimy znaleźć punktu podparcia dla dalszego życia.
Nasza konstrukcja psychiczna słabnie. Jesteśmy podatni na bodźce, które łudzą nas i mamią, że są dla nas dobre. Potem przychodzi konfrontacja z wartościami
zakodowanymi w podświadomości i następuje rozdźwięk w naszej osobowości. Jedno "ja" - podświadomość podatna na emocje, bierze z życia to, co wydaje się jej
niezbędne, kolorowe, czym się zachłystuje; drugie "ja" - świadomość, chłodnym okiem spogląda na własne możliwości, ocenia, na ile możliwe są pewne działania.
Jak pogodzić tę wodę z ogniem?...
To właśnie jego rola. Powiadają naukowcy, że 80 proc. populacji jest w mniejszym lub większym stopniu niezrównoważona
psychicznie. Wyścig szczurów, pęd za bogactwem, za materialnymi dobrami, często zaś niemożność ich osiągnięcia, powodują, że popadamy w depresję (kolega ma
lepsze stanowisko, sąsiad - samochód, sąsiadka - ciuchy, na które nas nie stać), szprycujemy się wszystkim, co tylko pozwoli na przyspieszenie, dogonienie,
wyprzedzenie: alkoholem, trawką, prozacami, anabolikami, nikotyną. Organizm jakiś czas to wytrzymuje, potem jednak zaczyna psychiczny i fizyczny
strajk.
- Co z tego, że odzwyczaję kogoś od alkoholu, jeśli fakty, "dzięki" którym pił, nadal go będą osaczać.
Tu potrzebna jest głębsza praca, odnalezienie punktu zaczepienia, trampoliny, od której wyzwolony z alkoholizmu człowiek będzie potrafił odbić się do dalszego
życia. Musi uwierzyć, że od tej chwili nastąpi zmiana, bo nie pije, bo ma chęć coś zmienić...
"Alkohol to największy lichwiarz na świecie: obdarza dobrym nastrojem, pomaga w stresie, pozwala przeżyć ciężkie
doświadczenia życiowe. Z wolna staje się dobrym kolegą, wkrada w łaski. Z czasem staje się najważniejszy, innych odsuwając na boczny tor. Kiedy już wie, że
stał się ważny, że zyskał pełne zaufanie, wystawia rachunek. Rachunek straszny. Żąda, aby być jedyną treścią życia, aby wszystko, co kołacze się w głowie,
było z nim związane. Każe przewartościować pojęcia: praca? - tak, przecież za coś trzeba pić. Rodzina? - przeszkadza tylko w intymnych schadzkach z
alkoholem. Tak było ze mną przez długie lata. (…) I kiedy już myślałem, że moje życie dobiega końca, bo jak długo można żyć, będąc zaszczutym przez samego
siebie, dowiedziałem się o Gabinecie Biostymulacji, gdzie takich jak ja - gasnących - przywraca się do życia. Z początku nie mogłem uwierzyć, że metoda może
być tak skuteczna, dająca rezultaty już po pierwszym spotkaniu (…) Nie chcę dociekać, jak Pan Wojciech Górecki dokonuje cudów, bo dla mnie to, co robi, to
cud... To miejsce w głowie, w którym od lat królował alkohol, wypełnia się powoli spokojem, nadzieją i pogodą ducha. Po raz pierwszy od wielu lat potrafię
spojrzeć w przyszłość i nie widzę tam cuchnącej, mrocznej, zimnej ściany, widzę natomiast bezkresny, pogodny i słoneczny świat - on czeka na mnie...".
To list jednego z pacjentów Wojciecha Góreckiego. Jest ich więcej. Wszystkie w podobnym tonie, wszystkie dziękujące za
pomoc w wyleczeniu z nałogu, z otyłości (wszak to też nałóg, często nerwica, każąca w sytuacjach stresowych sięgać po jakiekolwiek jedzenie), z
psychosomatycznych bólów, migren, natręctw...
Pamiętacie film Koterskiego "Dzień świra", święcący jakiś czas temu triumfy na ekranach kin? Czy oglądając go, nie
mieliście wrażenia, że reżyser podglądał chwilami właśnie was? Wrażenia, że to przecież o mnie film, ja właśnie tak robię: wracam sprawdzić, czy zamknąłem
drzwi, poprawiam się podobnie na kanapie, oglądając telewizję itd. Każdy z nas ma drobne, przeszkadzające mu nawyki. Póki nad nami nie dominują - wszystko
jest jeszcze w porządku. Jeśli zaczniemy im podporządkowywać życie - czas, by odwiedzić Góreckiego.
Kładziemy się wówczas na kozetce w gabinecie, słuchamy opowieści o szumiącym lesie, wodnej strudze, szumie ptaków,
uspokajamy się, wyciszamy, zostawiamy gdzieś daleko za sobą pośpiech i gonitwę, rozpaczliwe szukanie kieliszka, papierosa, ciastka. Jest spokojnie, bardzo
spokojnie, dlaczego taki świat nie może trwać dalej, gdy wstaniemy z kanapy? Ależ może! To zależy tylko od nas. Górecki łagodnym głosem uspokaja, opowiada,
składa dłonie w tajemnicze znaki, stymuluje muzyką. Szuka drogi do naszej świadomości, próbuje jej przekazać inny wzorzec działania, zlikwidować rozdźwięk
osobowości, wpoić poczucie wartości.
- Drugi, obok pośpiechu i gonitwy za dobrami materialnymi, największy problem naszych czasów to
brak autorytetów - zdecydowanie stwierdza terapeuta. - Zaczyna się w rodzinie, potem w szkole, miejscu pracy. Tracimy zaufanie do rodziców, nauczycieli,
przywódców, religii, nie mamy oparcia w drugim człowieku. Rozpaczliwie szukamy pomocy: uciekamy w nałóg, wybieramy wzorce chwilowe, wpadamy w sidła sekt,
złych związków. Wszystko się supła...
I wtedy musimy znaleźć pomoc - w swoich, głęboko skrywanych wartościach, które posiadamy od zawsze, tylko gubimy je,
spychamy na dno duszy, żeby nie przeszkadzały w naszym pochodzie za sukcesem. W dobru, które tkwi w nas, nim pojawimy się na tym świecie, odsuwanym
powolutku, dzień po dniu, rok po roku. Aż zostają w nas, stojące na przeszkodzie naszego rozwoju, samo zło, niechęć i, jak to ładnie określił Wańkowicz -
"bezinteresowna nieżyczliwość".
Na kozetce ustawionej pośrodku lasu, przy szemrzącym strumyku próbujemy przebić się przez tę niechęć do świata Dobrych
Ludzi. I choć czasem przychodzi to z trudem, to...
- Większość moich pacjentów wraca do życia. I ze zdziwieniem stwierdza, że mimo wszystko jest ono
rzeczywiście kolorowe...